Ścisnął dzisiaj spory mróz, bo popołudnie było
wprawdzie słoneczne, ale było -6*C na termometrze.
Obiad zjadłem w domu, tak jak tydzień temu – nie chce mi się już brać
na spacery pudełek z surówką, mięsem i ziemniakami.
Zdjęcia robione były srakfonem, bo nie chciało
mi się brać aparatu. Zresztą w taki mróz i tak ledwo wysunąłby się obiektyw.
Poszliśmy się przejść na Perzyny, w nasze grzybowe miejsce. Niestety
już zaczęli wycinać drzewa :(
Tylko lasy zostały, bo wszystko inne złodzieje państwowe już rozkradli
i sprzedali. I jak widać lasy też sprzedają. A drewno pójdzie do Szwecji na
meble. :(
Gdy doszliśmy do łąki, zaczęło już zmierzchać.
Fajnie wyglądał księżyc w pełni.
Na drodze stała zamarznięta woda, ale gdy się na niej stanęło, lód
zaczął pękać.
Zachód słońca też jakoś było jeszcze widać.
Nie
szliśmy dalej do Białej Nidy i zawróciliśmy. I tak było zimno.
Księżyc fajnie oświetlał leśną drogę takim słabym, białawym światełkiem.
Zrobiliśmy 4819 kroków, spaliliśmy 189 kcal i przeszliśmy 2.8 km.
Trochę małe te dystanse, wiem. Ale zawsze to coś :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz