Postępująca epidemia koronawirusa nie sprawiła,
że wszyscy zamknęli się w domach. Spora część ludzi wychodzi do lasu na spacer.
W tym my :)
Wybraliśmy się dzisiaj do Lelowa i stamtąd mieliśmy lasem przejść do
Bystrzanowic. Do babci nie pojechaliśmy, bo chcemy by była bezpieczna od
infekcji.
Mimo zapowiadanej paskudnej pogody, ta niedziela była nawet ładna i
całkiem słoneczna.
No to rozpoczęliśmy marsz po nawierzchni wykonanej ze starego, zdrapanego asfaltu, znaczy się odpadów po robotach drogowych. Obok drogi stała sobie tablica oraz drążki do ćwiczeń. Nie próbowałem oczywiście na nich się podciągać – z moją ręką po operacji jest to ryzykowne, a zerwane ścięgna to nic przyjemnego.
Niedaleko spacerowało sobie jakieś starsze małżeństwo. Droga wkrótce zamieniła się w normalną, piaszczystą leśną.
Po parunastu minutach marszu ukazała nam się
stara leśniczówka, oczywiście zamieszkała. Obok niej małe oczka wodne dla ryb.
Miałem dzisiaj założoną na siebie plecako-torbę, przewlekaną przez
ramię.
Niosłem w niej na wszelki wypadek czapkę i rękawiczki (w marcu jak w
garncu).
Niedaleko na poboczu rosły jeżyny. Nic w tym
niezwykłego, z wyjątkiem tego, że miały kolor różowo-fioletowy. Wyglądały,
jakby ktoś je pomalował. Nie wiem, co to za zjawisko.
Niedługo potem doszliśmy do jakichś zabudowań.
Zabudowania za lasem |
Były tam domki letniskowe, jak również normalne
domy mieszkalne. Fajnie się na pewno mieszka w takich miejscach. Sam bym tak
chciał, ale żadnego sąsiada obok.
Na szczęście nie wyleciał do nas żaden agresywny kundel. Jedynie
siedział sobie i patrzył na nas jakiś mały pies. Dopiero drugi był bardziej
narwany, ale za płotem :)
Ugory i nieużytki |
Zacząłem odczuwać nieprzyjemną i niekomfortową rzecz, jaka zawsze mi się przytrafia – spocony mostek. To już jakaś tradycja chyba. Doszliśmy niebawem do jakichś nieużytków, którymi płynęła woda. Na horyzoncie wyglądały okoliczne wzniesienia.
Lgoczanka. Bystrzanowice to nie są, ale niedaleko nich i i tak zajebiście. |
Minęliśmy dwóch innych spacerowiczów, później
jeszcze dwóch. Wreszcie doszliśmy do zabudowań w Lgoczance. Co prawda
Bystrzanowice były jeszcze dalej, ale plan i tak uważam za zrealizowany. Mijani
niedawno spacerowicze zagadali do nas w drodze powrotnej.
Zatrzymaliśmy się na jedzenie i picie. Na horyzoncie widać było już
nadciągającą zmianę pogody.
Lgoczanka |
Wracaliśmy sobie tą samą drogą. W oddali słychać było debila jeżdżącego po lesie na quadzie. Niedaleko samochodu stwierdziliśmy, że pójdziemy jeszcze zobaczyć inną drogę, idącą przez las.
Tak zwana inna droga. W stronę Ślęzan |
Po chwili marszu las się skończył i zaczęły się kolejne łąki i nieużytki. Przepływała sobie przez nie jakaś rzeka, będąca dopływem rzeki Białki i wpadająca do niej w Lelowie. Bobry już się tam zadomowiły i zrobiły żerdź. Pościnały niektóre drzewa rosnące obok, a pozostałe ktoś pościnał piłą. Widocznie były już nadgryzione.
Częściowo zniszczona żerdź bobrów |
Żerdź została przez kogoś rozwalona, żeby woda mogła swobodnie płynąć. Niedaleko na innej łące leżała kupa ładnego, jasnego piasku, który ktoś wydobywał nielegalnie nad tą rzeką i przykrył wszystko ziemią, żeby nie było znać.
A cóż to? Asfalt! |
Droga z kamienia niespodziewanie zamieniła się w asfaltową. Była to lokalna droga, która prowadzi do drogi krajowej w Ślęzanach. W końcu odkryłem, dokąd asfalt został położony.
Lgota Błotna i Ślęzany na horyzoncie |
Na łąkach była fajna, torfowa ziemia w brązowym
kolorze. Ten kolor kojarzył mi się z odchodami w szambie :D
Zerwał się nagle zimny, porywisty wiatr, ale miałem przecież czapkę w
plecako-torbie. Nie mogłem się doczekać powrotu, bo miałem już obolałe nogi i
otarte stopy. No ale warto było się wybrać i tak.
Zrobiliśmy 18436 kroków, spaliliśmy 730 kcal i przeszliśmy 11 km. Na
chwilę obecną to rekordowy dystans na tym blogu. Kto wie, może uda się kiedyś
przejść jeszcze więcej? :)
Nie wiedziałem, że w twoich okolicach jest ścieżka zdrowia. Wygląda na nową. Gratuluję przejścia 11 km!
OdpowiedzUsuńJa sam o tym nie wiedziałem, bo nigdy jeszcze mnie tutaj nie było.
UsuńDzięki!