Przyszło znowu masakryczne zimno, ale to nie
sprawiło, że zostaliśmy w domu.
Nawet do kościoła się poszło. Ludzi niewiele, ale zawsze. Msza w radiu
to tak nie za bardzo.
Pojechaliśmy do miejscowości Rędziny, czyli nie tak daleko, bo jakieś 9
km od nas.
Czyżby sezon grzybowy się rozpoczął?
Wiatr znowu był dokuczliwy, a do tego lodowaty,
bo wschodni. Znów się ubrałem warstwowo, znaczy dwie bluzy i kurtka.
Szybko znalazłem jakieś niejadalne grzyby. To pierwsze grzyby rosnące w
ziemi, jakie widzę w tym roku. Co prawda nie borowiki, ale zawsze :)
Do lasu sobie wjadę... nie wiem po co
Niespodziewanie nadeszła niska, ciemnoszara
chmura i zaczęło sypać śniegiem. Na chwilę schowaliśmy się pod drzewami.
Dostrzegłem też jakiś samochód przy drodze, w którym jakiś koleś
siedział i chyba jadł. Każdy ma swój sposób na niedzielę.
Nagle się zrobiło górzysto. Teren był prawdopodobnie ukształtowany przez lodowiec i wiatry miliony lat temu. Mimo warstwowej odzieży podczas marszu pod górkę zrobiło mi się gorąco i poczułem spocony mostek. Najgorsze uczucie.
Sceneria do reklamy Żubra albo innego piwa :)
W końcu rozchmurzyło się i wyszło słonko, które przebijało się między sosnami. Fajna sceneria do reklamy jakiegoś piwa. Niestety aparat nie oddaje tego piękna.
Nadchodzą kolejne chmury śniegowe
Co i rusz skrzypiało jakieś drzewo, poruszane
podmuchami wiatru. Na horyzoncie widać było już następną falę opadów śniegu,
ale zdążyliśmy dojść do samochodu zanim zaczęło padać.
Jeszcze zdołaliśmy się napić herbaty z dodatkiem kompotu z winogrona.
Zrobiliśmy 6081 kroków, spaliliśmy 239 kcal i przeszliśmy 3.6 km.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz