10/01/2021

Tak zwana ,,ścieżka zdrowia"

Zamiast iść do kościoła, uczestniczyłem we mszy online. Nie chciałem stać i marznąć na dworze.
Zimka zawitała do nas, ale w łagodnym wydaniu. Śniegu nie było wiele. Szkoda, że nie spadł na święta.

 


 
No przecież nie może obejść się bez wycinki lasu.

 

Przybyliśmy do Ołudzy, by sprawdzić drogę idącą przez las od Jasieńca.
Byliśmy tutaj w środę Święto Trzech Króli, ale paskudna pogoda nie pozwoliła na to.
Podjechaliśmy od przeciwnej strony. Standardowo powitała nas wycinka lasu.
No ale luksusowe posiadłości leśników i dyrekcji lasów państwowych sporo kosztują.


 


A tutaj trzeba uważać bo można poczuć się jak w Tańcu na Lodzie.


Ruszyliśmy przez dobrą do marszu leśną drogę. Wyprowadziła nas ona idealnie w miejscu, do którego doszliśmy w środę.
Teraz trzeba było mocno uważać, bo śnieg zajeżdżony przez samochody był jak lodowisko.
Jeden niepotrzebny ruch i lądujesz na dupie.
Wprawdzie był wysypany drobny kamień, ale w tej sytuacji na nic się zdawał.
Wieśniackie gumofilce to był średni wybór na takie warunki.

 


 
Na rozstaju dróg...


Po jakimś czasie droga się rozwidliła i można było iść prosto, w lewo albo w prawo. Poszliśmy prosto.
Droga w lewo opatrzona była unijną tabliczką z programu przebudowy drogi dojazdowej na lata 2007-2013, więc zrobili ją już dawno temu, ale my szliśmy tędy pierwszy raz w życiu.
Droga w prawo została na inny spacer.

Ciekawa kapliczka przydrożna.

Z czasem kamień skończył i się i zamienił na gliniastą ziemię, lepiącą się do butów. Trzeba było chodzić z boku na bok.
Przy najtrudniejszym do przejścia terenie stała jakaś mini-kapliczka. Nie widziałem jeszcze takich.
Wyglądała na dość starą i w środku miała figurkę Matki Bożej.
Być może jest to jakieś ważne miejsce.

Błocko.

 



Droga zdawała się nie mieć końca. Szliśmy wciąż przed siebie, ale każdy prześwit okazywał się być albo jakimiś polami, albo przerzedzonym lasem. Zaczynało się już ściemniać, ale mimo to nadal maszerowaliśmy. Napotkaliśmy kolejną mini-kapliczkę.

Kolejna ciekawa kapliczka.

 
W oddali jest wieś Dobraków.

W końcu! Cel osiągnięty. Wieś Otola.


 

Po dość długim marszu ukazały się nam lampy sodowe.
Pierwszym budynkiem była leśniczówka z pootwieranymi wszystkimi furtkami i bramami.
Dziwiłem się, że wjazd do takiej luksusowej chaty jest otwarty na oścież. Ktoś się nie boi złodziei.
Bałem się, że wylecą do nas jakieś agresywne kundle, ale na szczęście ich nie było.
Doszliśmy ostatecznie do Otoli. Przez tą wieś przejeżdżaliśmy wielokrotnie rowerem.

Zmrok zapada. Pola wracać.

 

Zawróciliśmy w końcu do samochodu. Doszliśmy do Otoli około 16:50.
Teraz było jeszcze lepiej widać oświetloną wieś Dobraków.
Powrót odbył się oczywiście z udziałem niezawodnej latarki czołowej.
Na zakończenie wypiliśmy jeszcze herbaty z sokiem z mango, który wczoraj zrobiłem.
Dobre to, chociaż dałem niedojrzałe mango i posmak był dosyć żywiczny, podobny do ogórka.
Zrobiliśmy 15340 kroków, spaliliśmy 607 kcal i przeszliśmy 9.2 km.
Dopiero taka trasa mnie satysfakcjonuje.
Poza tym spalone kalorie i akcent sokowy sprawiają, że to niezła ,,ścieżka zdrowia" :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz