Odwilż na chwilę przyszła i szybko poszła. Znowu piździło jak w kieleckim. Rano było -9*C, po południu -7*C. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pieprzony wschodni wiatr. No ale mimo to poszło się na krótki przemarsz do lasu.
W
drodze na miejsce zamarzła przednia szyba w samochodzie, bo padał drobny,
igiełkowaty śnieg. Wycieraczki nie chciały tego zgarniać. Ogrzewanie niewiele
dawało. Trzeba było się zatrzymać i oskrobać szybę, bo totalnie nic nie
widziałem. Za kilka minut zamarzła ponownie :P Ale już w mniejszym stopniu.
Zatrzymaliśmy się na Perzynach na parkingu. Dystans nie był długi. Pod śniegiem
ma się rozumieć był lód i kilka razy się poślizgnąłem. W dłoni niosłem krótko
telefon i puszczałem filmiki z ciekawostkami (tak się dawniej robiło). Ekran
szybko zaszedł śniegiem :)
Na chwilę zrobiliśmy przystanek na drewnianych ławach na herbatę z sokiem.
Wczoraj wyciskany. W składzie: ananas, jabłko, marchewka, pomarańcza. Co?
Herbata z marchewką? Fuj!
A jednak smakowało to bardzo dobrze :)
Szybko wróciliśmy do auta i pojechaliśmy do babci. W końcu poczułem jak się w
normalną niedzielę.
Zrobiliśmy 5122 kroki, spaliliśmy 201 kcal i przeszliśmy 3 km.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz