23/05/2021

A dziś tak bardziej modrzewiowo.

Dziś mija dokładnie 15 lat od śmierci mojej babci, zatem odwiedziłem popołudniu cmentarz.
A potem, jak co niedziela, wypad do lasu.
Przelotne opady deszczu i przewalające się po niebie ołowiane chmury nie przeszkodziły.




Zatrzymaliśmy się w miejscowości Solca. Jadąc od Szczekocin można w niej skręcić w lewo i prawo.
My skręciliśmy w lewo i postawiliśmy samochód pod zagajnikiem.
Przed wymarszem poczekałem, aż przejedzie Daewoo Tico. Nie chcę być widziany w wiadomo czym.





Na początek poszliśmy przez jakieś chaszcze i jeżyny obejrzeć widoki na polu. Nie bardzo mi się to podobało.
Z pól był całkiem niezły widok na inne miejscowości. Widać było nawet wzniesienia w okolicach Pińczowa.
Osobiście lubię zastanawiać się, gdzie znajduje się widoczny w oddali BTS, a tych było sporo.



Nie padał deszcz, ale było stosunkowo chłodno.
Zmuszony byłem założyć kurtkę (byłem początkowo w bluzie).
Zabraliśmy ze sobą parasole, ale na razie nie były przydatne.
Szło się całkiem nieźle, bo było z górki. Wiedziałem, że z powrotem będzie spalanie kalorii.



Tu na razie jest ściernisko, ale będzie gruzowisko.

 

Nie chcę się zastanawiać, jak po orce na tutejszych polach wyglądają lemiesze w pługach.
Gleba jest mocno kamienista, a niektóre odłamki są całkiem spore.
Przy drodze leżało sporo głazów piaskowcowych. Napotkaliśmy także na stertę gruzu, choć już nie z pola :)
Podczas marszu towarzyszył nam przez jakiś czas zapach obornika.


Prosto.


Ograniczenia i szlabany nie interesują mnie!



Niebawem pola się skończyły i zaczął się las. Stary szlaban nie zagradzał przejścia, bo było tuż obok.
Las składał się praktycznie z samych modrzewi. Tylko miejscami pojawiały się małe drzewka liściaste.
Jeszcze nie widziałem tak modrzewiowego lasu. Ciekawe, czy w sezonie rosną tutaj maślaki żółte. Będę musiał się wybrać.
Zaczęło padać i musieliśmy rozłożyć parasole, ale zaraz przestało.


Do rozstaju dróg i w stronę Jasieńca.

Trasa przed modrzewiową ,,arenę" wydawała się nie mieć końca, ale wreszcie wyszliśmy.
Na drodze, którą szliśmy 21 marca w kierunku Siadczy.
Nie poznałem tej okolicy. Trzeba przyznać, że zupełnie inaczej wszystko wygląda zimą, kiedy drzewa są łyse.
Teraz było fajnie, gęsto i zielono.



Już nam znana kapliczka.

Minęliśmy tą samą kapliczkę, co wtedy, i ruszyliśmy także tą samą trasą.
Wreszcie wyszliśmy na polach w Siadczy.





Wzniesienia w Smoleniu.

Z pól dobrze było widać wzniesienia w Smoleniu. Chyba nawet widziałem szczyt zamku.
Piaszczysta, leśna gleba zmieniła się w glinę i całe wieśkofilce miałem umazane.
To jest jeden z tych nielicznych momentów, gdy dobrze mieć je na sobie.
Zawróciliśmy się, ale zamiast pójść prosto jak oczekiwałem, skręciliśmy znowu w jakieś krzaki by wyjść na innym polu.



Hmm.. trochę jeżynowo.

Powrót odbył się inną trasą niż na początku. I to mi się podoba. Nie lubię wracać tą samą drogą.
Doszliśmy do innych pól, przez które mieliśmy się dostać do powrotnej drogi. No i przedostaliśmy się.

 




Witamy w punkcie wyjścia.


No to pod górę. Uff, puff!

 

Trzeba było przejść kawałek pod górkę, więc zacząłem się pocić.
Dodatkowo moje mięśnie są wykonane niestety z waty cukrowej, toteż odczuwałem bóle nóg.
Wyszliśmy na drodze, którą szliśmy na początku, zgodnie z przewidywaniami.
Jeszcze kawałek był pod górę i w końcu się wyszło.

Zrobiliśmy 12694 kroki, spaliliśmy 502 kcal i przeszliśmy 7.6 km.

2 komentarze: