09/05/2021

Chwalcie łąki umajone...

Nie ma jak słońce i ciepło. W końcu prawdziwy maj i nie muszę nosić na sobie kurtki.
Po południu wybraliśmy się, jak to w niedzielę, do lasu.
Podjechaliśmy tym razem bliżej Przyłęka, by pozwiedzać inne okolice.




Postawiliśmy samochód w cieniu. Znów zaczyna się okres, kiedy kabina nagrzewa się w słońcu jak piekarnik.
Pomimo ciepła nie zostawiłem kurtki w domu - zapakowałem ją sobie do torboplecaka.
Waga bagażu noszonego na plecach dość znacząco wzrosła i czułem na sobie ,,bułę".
Zapakowałem również okulary przeciwsłoneczne i komin. Przydały mi się do zdjęcia.


Nie ma jak zapach kwitnącej kruszyny.

W lesie unosił się zapach kwitnącej kruszyny, kwitło mnóstwo zawilców i innych kwiatów, trzmiele też były.
I jeszcze ta pogoda. W końcu prawdziwie wiosennie!

 

Zawilce


Robi się mokro.


Jeszcze mokrzej.


Chlup!

W miarę marszu okolica robiła się coraz bardziej podmokła.
Razem z wodą pojawiły się natrętne muszki, które właziły do oczu i uszu, nawet do nosa.
Wyszliśmy wreszcie w okolicy rzeki Pilicy.
Nie czuję że rymuję :)


Rzeka Pilica.



Zatrzymaliśmy się na chwilę przy rzece. Rosło tutaj sporo mięty, ale nie zbierałem.
Założyłem na chwilę komin i okulary, żeby zrobić sobie profilówkę incognito.
Takie zdjęcia to ja sobie mogę robić ;)

 



Domki letniskowe w Przyłęku.

Szliśmy dalej, ponieważ droga się nie kończyła i wiodła dalej przez łąki.
Szybko doszliśmy do domków letniskowych w Przyłęku.
Nad rzeką ktoś siedział i wstydziłem się, bo miałem na sobie gumofilce.
Nie cierpię, gdy ktokolwiek mnie w nich widzi. Siara na maksa :(
Pomimo że była niedziela, ktoś używał szlifierki.

 

Ulubione kwiatki Jarosława.

 

Doszliśmy do kolejnych łąk, tym razem całkowicie zalanych wodą. Rosło dużo kaczeńców.
Trzeba było mocno uważać, by nie zgubić butów. Chyba wolałbym chodzić tutaj na boso.
Szukaliśmy jakiejś drogi wyjazdowej, ale nic nie było. Dopiero przeszliśmy rów i poprzez kolejną łąkę doszliśmy do jakiejś leśnej drogi.
Poczułem, że jestem spocony mimo luźnego ubioru.
To wina opasającej mnie szelki od torboplecaka.



Ale dzisiaj pięknie. Ciepło, słońce, chemtrails...


Domy w miejscowości Szyszki.


Stare drzewo.


Zniszczone mrowisko.


Przylaszczki.


Nareszcie stanęliśmy na suchym gruncie i obok domków w Szyszkach doszliśmy do drogi głównej Szyszki - Tęgobórz.
Z naprzeciwka ktoś nadjechał, więc odwrócony tyłem czekałem, aż przejedzie.
Wróciliśmy do samochodu, ale na tym nie zakończyliśmy spaceru, bo kilometraż był mizerny.
Podjechaliśmy jeszcze do Nakła.

 

Przynajmniej opał będzie.

Zatrzymaliśmy się w okolicy dobrze nam znanego rozlewiska, ale nie planowaliśmy długo tu przebywać.
Zauważyłem, że rozpadła się ambona, która zawsze tutaj stała, i została pocięta.
Już szedłem w normalnych, ludzkich butach.


 

Kiedy byliśmy tutaj bodajże rok temu, nie było wcale wody z powodu potwornej suszy.
Na szczęście teraz się to zmieniło i znowu jest tyle wody, ile kiedyś.
Popatrzyliśmy sobie na okolicę, obejrzeliśmy co narobiły bobry i zawróciliśmy.



Piestrzenica kasztanowata.

Pośrodku leśnej drogi rosła sobie trująca piestrzenica kasztanowata.
Ucieszyło mnie to, bo jeszcze nie znalazłem tego grzyba, mimo że podobno często występuje.
Zgodnie z planem marsz nie był długi i miał na celu tylko ,,dobicie" dystansu.

Zrobiliśmy 6682 kroki, spaliliśmy 261 kcal i przeszliśmy 3.9 km.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz