17/07/2022

Śladami Ojca Mateusza

Niedziela fajna do jazdy - stosunkowo chłodno, jak na lipiec, oraz słońce przeplatane chmurami.
Zatem wyruszyliśmy na kolejną trasę, tym razem bardzo daleko.
Nie planowałem żadnych dalekich miast, ale to zawsze ciekawsza notka z większą liczbą zdjęć.
Wyruszyliśmy z domu o 14:00.




Trasa: Szczekociny - Sędziszów - Mierzawa - Pińczów - Chmielnik - Szydłów - Staszów - Osiek - Tarnobrzeg - Sandomierz - Opatów - Górno - Masłów - Kielce - Jędrzejów - Szczekociny

Tym razem postanowiłem opisać trasę skrótowo, wymieniając najważniejsze miejscowości.
Nie dałbym rady spamiętać nazw wszystkich wsi i miasteczek po drodze, a było tego mnóstwo.
Poza tym nie są to istotne informacje, dlatego ograniczyłem się do ważniejszych nazw.





Nie czułem się dzisiaj dobrze, ponieważ wczoraj przesadziłem kolejny raz z niezdrowym jedzeniem.
Znowu odczuwałem dolegliwości ze strony układu pokarmowego, a na domiar złego miałem ochotę wymiotować.
Na szczęście nie doszło do aktu zwrotnego i nie trzeba było zawracać się do domu.
Akurat zatankowaliśmy LPG w Sędziszowie, bo się skończyło.






Na wsiach to mają fajne chodniki.


Całkiem fajnie się jechało, nie licząc oczywiście debili trzymających się blisko zderzaka, bo oni muszą zapierdzielać.
Torami kolejowymi jechał transport siarki do Grupy Azoty.
Śmierdziało po jego przejeździe jak kupa :D





Pińczów żegna. Papa.




Transport siarki.

Nie zatrzymywaliśmy się w Pińczowie i pojechaliśmy prościutko do Chmielnika.
Zjedliśmy lody. Ja wziąłem sobie tylko jedną gałkę, bo żołądkowo było ze mną dzisiaj nienajlepiej.


Kościół Niepokalanego Poczęcia NPM w Chmielniku

Kolejnym przystankiem na trasie był Szydłów.
Obejrzeliśmy zabytkowy kościół, pozostałości zamku oraz synagogę żydowską, która została odrestaurowana.
Wstęp do niej był oczywiście płatny. Niewiele, bo 5 zł od osoby, ale nie weszliśmy.








Zamek w Szydłowie

Podobnie jak zamek w Rabsztynie, zamek w Szydłowie również został wzniesiony przez Kazimierza Wielkiego. Tak samo został zniszczony w okresie potopu szwedzkiego, ale jeszcze wcześniej spłonął w wyniku buntu wojsk, którym nie wypłacono żołdu.
W XIX wieku zamek stał opuszczony i niszczał, dopiero w 1946 roku dokonano renowacji.


Synagoga w Szydłowie

Synagoga z kolei została wybudowana w XVI wieku.
W czasie II wojny światowej została zdewastowana przez hitlerowców, którzy urządzili sobie w niej magazyn broni i żywności.
Przez wiele lat budynek był nieużytkowany i popadał w ruinę.
Teraz jak widać, został wyremontowany jak należy.


Zamkowy plac zabaw



Długo nie zabawiliśmy w tym miejscu i pojechaliśmy w dalszą trasę.
W Staszowie zatrzymaliśmy się w centrum miasta i poszliśmy na zapiekankę.
Oczywiście małą. Duża miała 50 cm i w życiu bym tyle nie zmieścił.
A już na pewno nie dziś.


Takie dodatki to ja lubię.


Myślałem, że będziemy wracać w kierunku domu, ale pojechaliśmy w kierunku Tarnobrzegu.
W sumie to bardzo fajnie - nigdy tam nie byłem, a zdjęcia nowych okolic do notki piechotą nie chodzą.
Przejechaliśmy most nad Wisłą. Przykro było patrzeć na rzekę, a raczej to, co z niej zostało.
Susza mocno dała się we znaki.




Kretyn.

Droga w tym kierunku była bardzo fajna - prosto, jak w ryj strzelił i niewiele zakrętów.
Wcześniej było bardzo kręto.
Nie zabrakło też wyprzedzaczy i rajdowców.
No trudno, ja nie będę jechał 150 na godzinę, żeby jakiś buc za mną się nie denerwował :D


Osiek

Tak samo jak w kierunku Staszowa, tak i w stronę Tarnobrzegu było mnóstwo sadów.
Głównie jabłonie niskopienne, ale także śliwki węgierki, morele, aronia i czereśnie.
Niektóre osłonięte siatką, żeby ptaki nie niszczyły owoców.
Stało też dużo ludzi sprzedających owoce.








Podkarpacie wita.










Tarnobrzeg


W Tarnobrzegu zatrzymaliśmy się w Zespole Przyrodniczo-Krajobrazowym ,,Lasy Zwierzyniec i Jasień".
Było trochę ludzi na rowerach.
Rozglądaliśmy się za grzybami, ale nie rosło nic.
W takich miejscach i tak nie wolno ich zbierać.
Rosło za to mnóstwo dziwnej rośliny, którą później zidentyfikowałem jako winobluszcz zaroślowy.




Fajna ścieżka do jazdy rowerem


Bloki w Tarnobrzegu


Wkraczamy na ziemie Ojca Mateusza :D

Kolejnym ważnym przystankiem po drodze, był Sandomierz.
Myślałem, że te miasta są od siebie oddalone spory kawałek, a tymczasem leżały od siebie rzut beretem.
W Sandomierzu też nigdy nie byłem, więc tym fajniej było go odwiedzić.
Oczywiście poszliśmy na rynek, tam gdzie kręcą Ojca Mateusza.


Wydawnictwo Diecezjalne


Kościół św. Józefa w Sandomierzu




Ratusz w Sandomierzu z 1349 r.

Fajnie się szło tędy, gdzie Artur Żmijewski popylał sobie rowerkiem w przebraniu księdza.
Chociaż według mnie nawierzchnia z nierównej kostki to kiepska sprawa przy jeździe rowerem.
Naprawdę super miejsce. Jedyne co mnie irytowało, to zakochane parki, które muszą przed całym światem obnosić się ze sobą  >:(




Rynek Sandomierski


Świat Ojca Mateusza

Weszliśmy na chwilę do budynku ,,Świat Ojca Mateusza".
W środku była restauracja, bar oraz możliwość obejrzenia oryginalnych rekwizytów filmowych i figur postaci.
Może nawet mają tam sutannę Ojca Mateusza?

Jest i Możejko.


O i jest nasz główny bohater.


Galeria Ojca Mateusza :D

Wstęp oczywiście był płatny - 19 zł od osoby.
Cebula w sercu podpowiedziała, że drogo. Nie weszliśmy dalej :D
Chcieliśmy zjeść sobie jeszcze raz zapiekankę, ale na rynku w Sandomierzu były one malutkie i kosztowały 14 zł.
Zatem ruszyliśmy już w drogę powrotną, przez Opatów i Kielce.


Ale fajnie.





W kierunku Opatowa jechało się tak samo przyjemnie, jak do Tarnobrzegu.
Drogi proste i strzeliste, a do tego mały ruch, bo większość już przejechała do siebie.
Przez jakiś czas tylko jakaś kobieta jechała 60 na godzinę i blokowała ruch.
Zjechała w końcu na pobocze, ale samochód przed nami też był irytujący.
Siedziała w nim jakaś parka, która nawet w czasie jazdy nie mogła się powstrzymać od dotykania się i całowania.
W czasie jazdy skupiamy się na drodze, do cholery!


Takie drogi to ja lubię.





Akurat 11 km od Kielc, za miejscowością Górno, utworzył się gigantyczny korek.
Nie wiedziałem, dlaczego. Dopiero potem przeczytałem, że doszło do zderzenia dwóch samochodów, w wyniku którego ranny został 15-letni pasażer jednego z nich.
Sporo ludzi zaczęło zawracać. My też to zrobiliśmy i pojechaliśmy przez Masłów.


Nosz kurwencyja!


I do Kielc.

W Kielcach szukaliśmy barów z zapiekankami.
Niestety, były otwarte tylko same kebaby lub restauracje.
Nigdzie nie mieli zapiekanek. Nawet Żabki były zamknięte.
Kebaba jeść nie chciałem z wiadomych powodów.
Zatem zjedliśmy hot-dogi na Orlenie :D
Pierwszy raz w życiu je jadłem i od razu przypadły mi do gustu.
Do domu wracało się bardzo przyjemnie drogą ekspresową S7.
Wróciliśmy o 23:26, a cała trasa miała łącznie około 363 km.
To póki co rekord życiowy i na tym blogu.
Może kiedyś uda się jeszcze więcej.

2 komentarze:

  1. Świetna wycieczka! Spodobał mi się Sandomierz. Widać, że jakieś fajne ścieżki rowerowe wzdłuż dróg. Zjadłbym taką zapiekankę :D

    OdpowiedzUsuń